Plan powrotu do pracy po zakończonym leczeniu onkologicznym w czasie pandemii COVID-19
29 listopada 2021Human Stories – Ewa | odc. 4
2 grudnia 2021Aga Numer Jeden śpi do dwunastej. Właściwie pracuje, kiedy chce – zwykle na tarasie, w kapciach, z psem na kolanach i kieliszkiem wina w dłoni. W każdej chwili może wybrać się na urlop. Sama ustala zasady i terminy realizacji zleceń. Kiedy podaje stawkę, zwykle o wiele wyższą niż ta rynkowa, klient z radością płaci. Aga zwykle jednak tych stawek nie podaje, bo zajmuje się ważnymi społecznie tematami, a tu potrzeba przecież charytatywnej postawy. Aga tworzy treści edukacyjne na temat nowotworów, ginekologii i zawodu artysty. Gdy brakuje jej na ratę kredytu lub chrupki dla psa, idzie do swojego ogródka. Tam, między młodą jabłonką a kwitnącymi słonecznikami, pręży się drzewko, na którym zamiast liści rosną banknoty.
Aga Numer Dwa po raz trzeci w tym miesiącu musi się tłumaczyć z tego, że oczekuje uczciwej zapłaty za narysowane ilustracje, napisany tekst czy wygłoszoną w wielkiej korporacji prelekcję na temat profilaktyki onkologicznej. Urlopy ma nie częściej niż inni. Co więcej, zdarzało jej się odpisywać na maila na plaży lub odbierać telefon od klienta po dwudziestej drugiej. Wiecznie gonią ją deadline’y. Jej praca w branży kreatywnej to przede wszystkim planowanie, liczenie, odpisywanie, proszenie się i płacenie składek. Nikt nie kupi jej biurka do pracy czy ekspresu do kawy. Nikt nie da karty multisport. Nikt nie opłaci szkolenia.
To ja – mam na imię Aga i na co dzień realizuję oba te scenariusze. Wszystko, co napisałam powyżej, choć sprzeczne na każdym kroku, jest prawdą – oczywiście poza drzewkiem z banknotami zamiast liści. Uwielbiam moje niezależne, pełne przygód życie, bez budzika i konieczności proszenia kogoś o pozwolenie na wyjazd nad morze. Szkoda jednak, że znakomita większość społeczeństwa widzi we mnie tylko Agę Numer Jeden, podczas gry praca jako freelancer ma i plusy, i minusy, zupełnie jak praca na etacie. Etatowiec wstaje o konkretnej porze, wypisuje wniosek o urlop – ja nie, więc mam lepiej. Etatowiec dostaje biurko i kawę, po szesnastej nikt się do niego nie dobija, a gdy psuje mu się służbowy komputer, wzywa informatyka – ja nie, więc mam gorzej. To, czy ktoś pracuje na etacie, czy rozkręca własny biznes, uznaję za wolny wybór, który można oprzeć na własnych preferencjach, cechach charakteru, stylu życia. Świat zawsze jawił mi się w tym względzie jako dość sprawiedliwy.
Zdanie zmieniłam trzy lata temu, gdy zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy i stałam się Agą Numer Trzy. Chorowanie na raka to niezłe certolenie się: ciągłe wizyty lekarskie, operacje, wlewy, naświetlania – non-stop coś. Etatowiec dostaje na te okazje wolne. Bierze L4, wypłata nadal spływa – mniejsza, ale można z godnością chorować. Gdy przyznają mu stopień niepełnosprawności, może pracować mniej i w lepszych warunkach. I tak to powinno wyglądać. Freelancer ma jednak gorzej, i to o wiele. Zarabia, bo realizuje zlecenia – robi projekt, dostaje przelew, robi projekt, dostaje przelew. Gdy zachorowałam i co rusz miałam albo operacje, albo wlewy, przestałam robić projekty. Przestałam więc dostawać przelewy. Całkowicie przestałam zarabiać, a miałam raka – straszne, prawda? Owszem, wzięłam L4, ale co z tego? Comiesięczne opłaty tylko mi obniżono, a pieniądze, które otrzymałam na konto, nie starczyły na życie.
Postawię tezę, że freelancer z rakiem zarabia mniej niż freelancer bez raka, choć stara się tak samo. Jak to? Już wyjaśniam. Nie mogę pracować już tyle, co wcześniej, bo przez przebyte leczenie o wiele szybciej się męczę. Niestety nie mogę podnieść stawek ot tak, bo jestem pacjentką onkologiczną. Żaden klient nie dopłaci mi z litości kwoty, która wyrówna zarobki, pomniejszone z powodu słabszej wydolności zawodowej. Ze stopniem niepełnosprawności (jeśli mi go przyznają) mogę postarać się o dofinansowanie szkolenia, wziąć sprzęt do ćwiczeń lub mniej zapłacić za bilet na pociąg, ale nikt nie puści mnie z własnego planu filmowego czy pisania zleconego tekstu godzinkę wcześniej do domu.
Nie chcę narzekać – w dużej mierze jestem Agą Numer Jeden. Te słowa piszę, siedząc na tarasie, obok młodej jabłonki, z psem na kolanach, w dodatku pojutrze jadę na spontaniczny, październikowy urlop. Akceptuję to, że jestem też Agą Numer Dwa – taką decyzję podjęłam, przecież w każdej chwili mogę przejść na etat. Jestem freelancerką od kilkunastu lat i naprawdę nie jojczę z powodu braku „multisporta” czy firmowego ekspresu do kawy. Nie decydowałam się jednak na bycie Agą Numer Trzy. Nie chodzi mi o samego raka – to się zdarza i to z pomocą psychoonkologiczną przerobiłam już jakiś czas temu. Jest mi po prostu zwyczajnie przykro, że nie mogę wcześniej kończyć dnia pracy, a moje L4 niewiele znaczy. Ciężko pracuję, uczciwie płacę składki, a gdyby nie oszczędności i bliscy, nie wiem, za co żyłabym w czasie leczenia. Marzę o dniu, w którym freelancerzy z rakiem mają podobne szanse co etatowcy. Żeby ten wolny wybór był naprawdę wolny – bo nikt nie ma drzewka, na którym zamiast liści rosną banknoty.